piątek, 3 kwietnia 2015
W głowie pusto rozpusto.
Parę dni temu, w deszczowy dzień, otrzymałam telefon od tej drugiej tępej blogierki, która zamiast mózgu hoduje styropian, z informacją, że jest na poczcie i chciałaby mi wysłać kartkę świąteczną i w związku z tym prosi o mój adres. Nie powiem, lekko się zawahałam, zważywszy że jej prośbie towarzyszył opętany chichot, ale u niej było to dość normalnym zjawiskiem, więc wątpliwości odstawiłam na bok. Z drugiej strony dostać w tych czasach kartkę z życzeniami (co z tego, że mieszkamy w tym samym mieście, dwie ulice dalej) to coś niespotykanego i ogarnęła mnie taka euforia, że w końcu podałam jej mój właściwy adres. Nie ukrywam, że dni wyczekiwania na kartkę dłużyły się niesamowicie, codziennie wypatrywałam w oknie listonosza, sprawdzałam skrzynkę pocztową regularnie, ale nic nie było. Aż do dziś. Jak co dzień, w drodze do pracy zajrzałam do skrzynki. I tym razem moim oczom ukazała się przepiękna, dorodna, świąteczna kartka. Jakieś jajeczka, rysuneczki, kwiatuszki, zajączki i inne cieszące oko motywy. Lecz błogość ta nie trwała długo. Jak się domyślacie, odwróciłam kartkę na drugą stronę i w tym momęcie jakby mnie piorun trzasnął. Prosto w serce. Sami zobaczcie dlaczego:
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz