Za każdym razem, kiedy oglądałam filmy bądź programy o zjawiskach nadprzyrodzonych, myślałam sobie co za bajki i kit próbują nam wcisnąć. Bardziej traktowałam to jako dobrą komedię do popcornu, niż jako coś co wzbudzało we mnie lęk, niedowierzanie i inne uje muje. Jednak to co wydarzyło się dziś w moim życiu, wywołuje gęsią skórę na ciele, a na głowie jeży się każdy włos z osobna.
Jak co dzień wstałam sobie z rana o 11 wybudzona przez czwarty z rzędu telefon. Poleżałam pół godziny, zbierając siły na całodzienne nic nierobienie. Gdy po tym czasie zaczęły mi się robić odleżyny, postanowiłam ruszyć dupę i iść w stronę słońca. No dobra- do kuchni. Włączyłam sobie moją ulubioną muzykę, która nastraja mnie każdego dnia i napawa pozytywną energią, odtańczyłam mój stały układ taneczny a'la Majkiel Dżekson i przygotowałam śniadanie. Gdy mój brzuch został napełniony przez crunchy z Lidla (uwaga sponsorzy-reklama, pierwsza gratis), zresztą bardzo dobre, moje ulubione, ruszyłam w stronę kotłowni, by rozpalić serce domu-piec. Idąc tanecznym krokiem i gwiżdżąc piosenkę Shazzy Bajabongo Hej natknęłam się na nowego, niechcianego gościa w domu - mysz, zdechłą, rozszarpaną przez mojego kota, bez ogona, bez oczu, z pourywanymi kończynami, z rozdziawionym od bólu i krzyku pyskiem (tak mieszkam na wsi przy polu, śmiejcie się, o ho ho ale zabawne), widok ten mnie nie zaskoczył, gdyż parę razy zdarzyło mi się zobaczyć tu takie stworzenie. Niewzruszona więc poszłam przed siebie. Po rozpaleniu w piecu wróciłam by pozbyć się zwłok. Mimo, że widok ten stał się dla mnie normalnym widokiem, to jednak nie oznacza to, że bez strachu i obrzydzenia pozbyłam się jej. Znalazłam w łazience stary kij od mopa, w zakamarku jakieś wiaderko po farbie i zabrałam się do usuwania szkodnika. Nie było łatwo z zamkniętymi oczami trafić w tę mysz, bałam się, że wybudzi się ze snu i mnie zaatakuje, a w najgorszym przypadku zje. Po 10 minutowej szarpaninie udało się i gryzoń znalazł się we wiadrze. Trzymając pojemnik najdalej od siebie, zawieszony na końcówce półtora metrowego kija (w razie W, gdyby ta mysz jednak zdecydowała się zaatakować) wyniosłam ją do garażu, znajdującego się za kotłownią. Postawiłam wiadro przy samych drzwiach (najgorszą robotę, czyli zakopanie ciała zostawiłam dla męża). I wróciłam do swoich obowiązków. A to co wydarzyło się dalej to już scena z prawdziwego horroru. Dodam tylko, że ukrywam się teraz w kącie najdalej położonego pokoju od garażu, pod kaloryferem. Ale do rzeczy.
Po niedługim czasie wróciłam do kotłowni, aby sprawdzić piec. I tak sobie stoję, patrzę na wskaźnik temperatury i stoję sobie dalej i patrzę, a to w okno, a to w ścianę, a to w sufit, aż nagle mój wzrok skierował się na podłogę, a widok który ukazał się moim zapuchniętym oczom wywołał dreszcze na całym ciele, nogi odmówiły posłuszeństwa, a serce zaczęło bić z taką siłą, że czułam, że rozrywa mi klatkę schodową. Odjęło mi mowę, chociaż i tak nic nie mówiłam, ręce latały jak bzykające pszczoły. Moi drodzy to, co za chwilę usłyszycie to nie jest sajęs fiksion, to dzziało się naprawdę! Na podłodze w kotłowni stało... to samo wiadro, z tą samą myszą, którą wyniosłam do garażu! To nie jest kłamstwo! Nie umiem tego wytłumaczyć i pewna jestem, że wiadro zostawiłam w garażu. Czuję, że mój dom jest nawiedzony. Bedę teraz bardzo czujna, ale czy życie w strachu pozwoli mi na dalsze egzystowanie? Jak pogodzić się z duchami, jak nawiązać z nimi nić porozumienia, jak rozpoznać czy to ktoś przyjacielsko nastawiony czy może szatan we własnej osobie? Nie zostawiajcie mnie z tym samej.
Droga blogierko! Trafiłam na Twojego bloga zupełnie przypadkiem, jak szukałam w internetach wpisów na temat nawiedzania przez różne dziwne rzeczy. Przeczytałam cały wpis, nie na raz, bo czasu tyle nie miałam, ale jak w końcu doszłam do końca to mało się nie pojszczałam. Mnie się niedawno też coś takiego przytrafiło, ino zamiast wiadra z rozkładającym się zwierzęciem, trafiłam na szerszenie ( nie wiem czy to nie była osa, ale szerszeń brzmi poważniej). No więc najpierw zatukłam jednego takiego na schodach, leżał i bzyczał se tylko. Ciepło na dworzu to i powyłażały dziady. I wracam zara żeby uprzątnąć zwłoki, a tu (nie uwierzysz!) leżą obok dwa następne i se bzyczą! No jakby mnie kto w pysk szczelił! Bałam się to to już tłuc, bo kto wie ile by się tym razem tego wylęgło z tych zwłoków, poszłam więc po szufelke i zgarnęłam w gazete. Potem rowerem wywiezłam te szarańcze w drugi koniec wsi! Pół nocy przez to nie spałam, bo dopiero po 21 udało mnie się zasnąć, stary mój mówi że nieptrzebnie panikę sieje, no ale sama powiedz, czy nie mam powodów do obaw? Jakby się kto zgłosił do Ciebie z ofertą pomocy, to miej też na uwadze mój przypadek. Gorąco pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWitaj droga towarzyszko niedoli! Na początku chciałam Ci bardzo serdecznie podziękować za przeczytanie mojej zatrważającej historii i podwójnie podziękować za skomentowanie jej i za to, że odważyłaś się podzieleć swoją, równie mrożącą krew w żyłach historią. Ja swojej zagadki niestety nie rozwiązałam, w dalszym ciągu czuję w domu czyjś oddech na swoich zakrościałych plecach. Przyjrzę się oczywiście uważniej Twojej historii, powołam także specjalną komisję, która zajmie się tym ciężkim przypadkiem i wspólnymi siłami znajdziemy jakieś rozwiązanie. Bo tak nie może być, żeby jakieś łajzy nas zastraszały i zatruwały życie. Bądź silna! Ściskam mocno. Pozdro pisiont- Czika.
Usuń