poniedziałek, 12 stycznia 2015

Krótki poradnik "jak nie wkurzać (delikatnie mówiąc, z racji tej, że nie używam wulgaryzmów) sprzedawcy"

Nienawidzę być sprzedawcą! Od dziecka, odkąd nauczyłam się liczyć pieniądze wciskam ludziom kit w postaci chińskiego towaru, mówiąc, że to ekskluziw i inne ciepłe kity, tylko po to, aby naiwna ofiara kupiła i zapełniła moją kieszeń. Kiedyś nawet to lubiłam jako dziecko, traktowałam to bardziej jak zabawę, ja byłam miła, Pan był miły, wszyscy zadowoleni. A teraz? Nienawidzę tych wszystkich maciur, które tu przychodzą i zawracają mi dupę, nie chce ich pieniędzy, nie chce od nich nic, niech mi tylko dadzą swięty spokój!. Te, co były przed chwilą osiągnęły najwyższy szczyt apogieum! DOŚĆ! Powiedziałam DOŚĆ!

A teraz przedstawiam kilka prostych do zapamiętania zasad, dla wszystkich tych, którzy utrudniają życie innym. Zapiszcie to sobie w swoich małych, przepełnionych pustką mózgach i dajcie żyć po lucku, ja was ładnie proszę!
1. Nigdy, ale to nigdy nie wchodź do sklepu tuż przed zamknięciem. Ani w przypadku "ja tylko popatrzę", ani w przypadku "ja tak szybko coś kupię". Tak naprawdę w dupie mamy Twoje pieniądze o tej porze, w dupie mamy Ciebie i wszystko co z Tobą związane. Nas interesuje, żeby jak najszybciej stąd wyjść, bez pozostawania po godzinach.
2. Jeśli już wlazłaś tępa dzido (a na pewno wlazłaś) to wiedz, że kiedy pogasiłam światła w całym sklepie, wyłączyłam muzykę i stoję przy drzwiach tupając nerwowo nogą i brzęcząc kluczykami to znaczy, że najwyższa pora abyś opuściła ten sklep. A już bezczelnością jest, gdy w takich momentach mówisz, że dzisiaj i tak nic nie kupisz, tylko popatrzeć chcesz...
3. Jeśli widzisz, że ceny towaru przewyższają Twój budżet i za chiny ludowe  nie wydasz tyle pieniędzy na daną rzecz, to do jasnej cholery nie mierz tego! Nie udawaj, że Cię stać, że jesteś zainteresowana kupnem, tylko dlatego, że głupio Ci powiedzieć, że jesteś biedna jak mysz kościelna i najlepiej jakby jeszcze ci dopłacono do tych zakupów. Nie marnuj czasu mojego i innych ceniących się sprzedawców. Opuść głowę i odejdź z podkulonym ogonem.
4. A to chyba jeden z lepszych numerów, który odstawiacie. Wchodzi do sklepu pani BERTA (przez duuże B). Wchodzi bokiem, bo przodem się nie mieści. Cyce na wysokości bioder (zarówno z przodu jak i na plecach). W sklepie rozmiarówka do L (40), w najlepszym przypadku XL (42). Szybko uruchamiam rentgien w oczach i wyceniam szanowną klientkę na minimum 50, czyli jakieś XXXXXXXXL. Kobiecina dumnie zaczyna przeglądać swetry, nie pyta o rozmiary (albo wierzy w cuda, albo mąż ją oszukuje, albo nie patrzy w lustro, albo odkąd przytyła z rozmiaru 38 nie spostrzegła niewielkiej zmiany w swoim ciele). Tradycyjnie pada pytanie: "jakiś fajny sweterek dla mnie?" (myślę- jak tu jej dać do zrozumienia, że jest za gruba, ale żeby nie urazić- nie wymyśliłam. muszę mieć pokier fejs do końca i udawać, że nie widzę, że jest gruba jak słoń w 9 miesiącu ciąży). Pozostaje mi rozegrać szybką akcję na zasadzie: ten jest bardzo fajny, polecam (tu mam nadzieję, że klientka poprosi o rozmiar 50, ja jej powiem "ojej przykro mi, ale rozmiarówka do 40", ona się rozpłacze i wyjdzie). Ależ jakież mylneż byłyż moje ciche nadzieje! Baba brnie w najlepsze i uwaga! Mówi do mnie: Czterdzieści.... Jak się we mnie nie zagotuje, jak nie zacznę parować, świat mój ulega gruzom w takim momencie, życie toczy się pod górę, nogi się uginają, ręce opadają, wszystko co tam mam mi opada, ale co mi pozostaje zrobić? no co? Nic... muszę jej to dać... Idę, przewalam sterty ciuchów na zapleczu, dokopuję się do samego dna, upocam jak świnia. Po 10 minutach wychodzę ze zdobyczą, daję babie w ręce, ta dumnie idzie do przymierzalni zmierzyć. Słychać sapanie, jakieś jęki i prucie w szwach. Za chwilę wydobywa się wołanie: "a można rozmiar większy?". Udaję więc zdziwioną: "a co ta za mała {gruba locho}?". "No ciupkie za mała". Podchodzę do przymierzalni, żeby oblukać sprawę, odchylam kotarę, a tam sweder ledwo jej przez łeb przeszedł.... ale ona chce tylko rozmiar większy.... Tym razem mówię, że ten największy i już większych nie ma, że dałam jej największy ciuch jaki mam (w myślach szatan kusi mnie, żeby powiedzieć, że większych nie produkujo, bo rzadko zdarzają się takie balerony, ale nie daje się opentać, resztki kultury i przyzwoitości pozostają we mnie).
I w związku z powyższą sytuacją: raz, że niszczycie ciuchy, bo pchacie się w za małe, to dwa zostawiacie odór na całym sklepie. Czasami sobie myślę, że czyściej byłoby wpuścić brygadę świń z młodymi prosiakami, przynajmniej by ciuchów nie porozciągały.
3. Jako sprzedawca w ekskluzywnym sklepie, muszę zdać się na swoje sprawne i wyszkolone oko w wycenianiu ludzi i w wyhaczaniu potencjalnych klientów. I pierwszym, niepodważalnym czynnikiem, który daje wam szanse na zmierzenie ekskluzywnego ciucha jest Wasza reklamówka. Jeśli do sklepu wchodzi dama z reklamówą z biedrąki, bądź lidla, tesco i innych takich, do tego jest wypchana jak worek od kartofli, to z miejsca ją dyskwalifikuje i nie daje jej najmniejszych szans na kupno. No chyba, że będzie natrętna i zawzięta jak baba z punktu wyżej.
Poza marką torby jaką posiadacie, znaczenie mają też jej uszy. Jeśli posiadacie torbę z długimi uszami- jesteście na straconej pozycji. Tylko plebs i biedota noszą takie. Amen.
4. Biedne bogaczki- te słowa najlepiej określają kategorię tych kobiet. Wchodzi do drogiego butyku, zgrywa damę, na szyi futro z lisa, bąć z innego mieszkańca polskich lasów, a w głowie siano. Czyli, kobita wybrała sobie najdroższy towar ze sklepu, a przy kasie pół godziny błaźni się i jęczy, żeby opuścić pisiont groszy...
5. Jeśli zdarzyło ci się kupić raz, góra dwa w jakimś sklepie jakiś towar to nie myśl, że jesteś stałą klientką, nie wspominaj o tym przy kasie i nie żądaj z tej racji rabatu!
6. Jeśli kupiłaś w ekskluzywnym sklepie bluzkę za 200 zł, która była jedną z najtańszych rzeczy, nie zgrywaj damy przy kasie, nie zachowuj się jakbyś zostawiła u nas fortunę i nie żądaj z tej racji rabatu, bo Twoje dwieście złotych (pisemnie: 200zł) wiosny nie czyni i utargu nam znacznie nie zwiększa.

Na tym na razie zakończę, bo znowu przypomniała mi się dzisiejsza klientka, przez którą musiałam wylać swoje frustracje na papier. Co prawda zmieniłam branżę i w odzieżówce nie pracuję, ale w dalszym ciągu mam kontakt z głupimi klientkami jak wyżej, a nawet z głupszymi. I bardzo żałuję, że nie mogę wam tego opisać, choć krew mnie zalewa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz