niedziela, 7 grudnia 2014

Adwent- czas oczekiwania, czas zbiorów i poświęceń

Każdy z Was czeka na niu jer, aby wdrożyć w życie swoje noworoczne postanowienia typu: od dziś nie palę, od dziś nie piję, nie żrę, nie sram, nie robię nic. Ja, jako że nie lubię czekać i nie lubię klasyki, postanowiłam wyjść na przeciw Waszym oczekiwaniom (a przynajmniej swoim) i moje noworoczne postanowienie stało się starorocznym postanowieniem. Otóż moi mili, od dziś postanowiłam sobie jeść tylko to, co matka ziemia nam dała, a więc na pierwszy odstrzał idą.... KASZTANY.
Będąc na porannym spacerze w celu przewietrzenia tunelu pomiędzy narządami słuchu, natknęłam się na dorodne drzewo, na którym prężnie rozwijały się kasztany. I wtedy to, przypomniało mi się powiedzenie mojej koleżanki, która razem ze mną prowadzi tego bloga: "żryj kasztany". Od razu w moim móżdżku zapaliło się światełko i zrodziła się ta dzika jak sarna-myśl.
Nazbierałam więc worek, no dobra- napchałam w kieszeń kasztanów i niczym antylopa pobiegłam do domu pochwalić się mojemu ślubnemu jaki niedzielny przysmak go czeka. Jego mina nie wskazywała raczej jakiejś błogiej euforii z tego powodu, ale nie zraziłam się tym, tylko zrobiłam swoje.
Pokrajałam kasztany na krzyż, co by się lepiej dopiekły we środku i wrzuciłam do piekarnika. Po 10 minutach wyjmałam i..... wło la!

Smacznego!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz